Lesotho

By 11 marca 2012RPA

RPA ma wszystko: spektakularne wybrzeże, niesamowite góry i piękne równiny. Tym razem z kempingu na farmie u stóp Gór Smoczych wyruszamy na najwyższą przełęcz południowej afryki – Sani Pass – bramę do górskiego królestwa Lesotho.

Ta trudna i niebezpieczna droga jest dostępna wyłącznie dla pojazdów 4×4.

Nawierzchnia jest mocno skalista.

Większość drogi biegnie po wąskiej półce skalnej.

Dominują zakręty o 180 stopni, miejscami bardzo ciasne 😉

Widoki wynagradzają jednak wszystko 🙂

Rzut oka na przejechaną trasę:

I nagroda po jeździe pełnej adrenaliny 😉

Tu poznajemy Peet’a i Louis’a. Spędzamy razem cały dzień rozmawiając o realiach życia w RPA.

Lesotho wita sam ogromnym kontrastem w stosunku do RPA.

Młody pasterz.

Schronienie pasterskie.

Chata może z kamienia i słomy, ale prąd z baterii słonecznej jest. Bogactwem Lesotho jest jednak woda, dlatego próbuje się tam stawiać na hydroenergetykę budując największe w południowej afryce tamy.

Głównym środkiem transportu w Leshoto są konie.

Gdyby ktoś jednak miał samochód myjnię też da się znaleźć 😉

Kopalnia diamentów.

Wioska.

Ludzie w RPA są dla nas niesamowicie mili. Mnóstwo razy byliśmy zapraszani na piwo, żeby była okazja do pogadania. Tu widok z domku nad jeziorem, w którym pani zarządzająca kempingiem pozwoliła nam zanocować, choć płaciliśmy tylko za pole namiotowe 🙂

Takie już mamy szczęście na tym wyjeździe, że najlepsze doświadczenia z ludźmi zdarzają się, gdy mamy największego pecha z autem. Pamiętacie kłopoty z Turcji? Tym razem jedna z najpoważniejszych możliwych awarii – śmierć uszczelki pod głowicą zdarzyła nam się na totalnym odludziu, w lasach, pod następującym znakiem:

Mocno zestresowani zajechaliśmy na najbliższą farmę.

Pokoje gościnne były tu dla nas o wiele za drogie, ale Colette, właścicielka farmy stwierdziła, że nie pozwoli byśmy spali w aucie i zakwaterowała nas za darmo.

Znaleźliśmy bezpieczny azyl, ale z pewnością nie było to miejsce dobre do naprawiania samochodu…

Ratunek przyszedł z niespodziewanej strony. Przypomnieliśmy sobie, że Peet podczas rozmów w Leshoto wspomniał, że jest mechanikiem specjalizującym się w silnikach diesla i na co dzień serwisuje pojazdy rozminowujące tereny w Afganistanie! Zadzwoniliśmy do niego i wyobraźcie sobie, że nasz anioł stróż nie tylko zgodził się przyjechać do nas 300 km w jedną stronę, ale naprawił nam auto i nie chciał za to ani grosza, nawet zwrotu kosztów paliwa!

Co całodziennej zabawie w wymianę uszczelki mogliśmy ruszyć w dalszą drogę. Mimo wielkiego stresu zapamiętamy przede wszystkim bezinteresowną życzliwość ledwo poznanych ludzi.