RPA ma wszystko: spektakularne wybrzeże, niesamowite góry i piękne równiny. Tym razem z kempingu na farmie u stóp Gór Smoczych wyruszamy na najwyższą przełęcz południowej afryki – Sani Pass – bramę do górskiego królestwa Lesotho.
Ta trudna i niebezpieczna droga jest dostępna wyłącznie dla pojazdów 4×4.
Nawierzchnia jest mocno skalista.
Większość drogi biegnie po wąskiej półce skalnej.
Dominują zakręty o 180 stopni, miejscami bardzo ciasne 😉
Widoki wynagradzają jednak wszystko 🙂
Rzut oka na przejechaną trasę:
I nagroda po jeździe pełnej adrenaliny 😉
Tu poznajemy Peet’a i Louis’a. Spędzamy razem cały dzień rozmawiając o realiach życia w RPA.
Lesotho wita sam ogromnym kontrastem w stosunku do RPA.
Młody pasterz.
Schronienie pasterskie.
Chata może z kamienia i słomy, ale prąd z baterii słonecznej jest. Bogactwem Lesotho jest jednak woda, dlatego próbuje się tam stawiać na hydroenergetykę budując największe w południowej afryce tamy.
Głównym środkiem transportu w Leshoto są konie.
Gdyby ktoś jednak miał samochód myjnię też da się znaleźć 😉
Kopalnia diamentów.
Wioska.
Ludzie w RPA są dla nas niesamowicie mili. Mnóstwo razy byliśmy zapraszani na piwo, żeby była okazja do pogadania. Tu widok z domku nad jeziorem, w którym pani zarządzająca kempingiem pozwoliła nam zanocować, choć płaciliśmy tylko za pole namiotowe 🙂
Takie już mamy szczęście na tym wyjeździe, że najlepsze doświadczenia z ludźmi zdarzają się, gdy mamy największego pecha z autem. Pamiętacie kłopoty z Turcji? Tym razem jedna z najpoważniejszych możliwych awarii – śmierć uszczelki pod głowicą zdarzyła nam się na totalnym odludziu, w lasach, pod następującym znakiem:
Mocno zestresowani zajechaliśmy na najbliższą farmę.
Pokoje gościnne były tu dla nas o wiele za drogie, ale Colette, właścicielka farmy stwierdziła, że nie pozwoli byśmy spali w aucie i zakwaterowała nas za darmo.
Znaleźliśmy bezpieczny azyl, ale z pewnością nie było to miejsce dobre do naprawiania samochodu…
Ratunek przyszedł z niespodziewanej strony. Przypomnieliśmy sobie, że Peet podczas rozmów w Leshoto wspomniał, że jest mechanikiem specjalizującym się w silnikach diesla i na co dzień serwisuje pojazdy rozminowujące tereny w Afganistanie! Zadzwoniliśmy do niego i wyobraźcie sobie, że nasz anioł stróż nie tylko zgodził się przyjechać do nas 300 km w jedną stronę, ale naprawił nam auto i nie chciał za to ani grosza, nawet zwrotu kosztów paliwa!
Co całodziennej zabawie w wymianę uszczelki mogliśmy ruszyć w dalszą drogę. Mimo wielkiego stresu zapamiętamy przede wszystkim bezinteresowną życzliwość ledwo poznanych ludzi.