1 granica. 2 ludzi i 1 auto. 7 dni załatwiania. Tak w skrócie można opisać nasza podróż z Egiptu do Sudanu.
Po prawie 2 tygodniach czekania, w sobotę stanęliśmy do walki o bilet na prom dla nas i miejsce na barce dla Disco. Liczba możliwych do przewiezienia samochodów niewielka, a chętnych sporo. W szranki stanęliśmy w towarzystwie biurokratycznego asystenta, który zaczepił nas pod hotelem w Asuanie oferując swoje usługi. Bo dostanie się na listę rezerwacji to jedno, ale to co dzieje sie później to zupełny kosmos. Urzędy od których potrzebujemy rozmaitych dokumentów pozwalających nam nadać auto promem odwiedzamy przez kolejne 2 dni. Policja, urząd transportowy, port, niekończące się okienka, kolejne pieczątki…
W niedzielę, znów wędrówki od naczelnika do kierownika, od kapitana, do sekretarza. Wreszcie, możemy zakwaterować auto na barce. Czujemy się, jakbyśmy wysłali dziecko na kolonie 😉
W poniedziałek nasza kolej. Prom odpływa po południu (dokładnej godziny nikt nie potrafi podać), ale na pokład wchodzimy już rano, żeby zająć najlepsze miejsca. Najlepsze, oznacza w tym przypadku dające choć trochę cienia. Lokujemy się pod łodzią ratunkową.
W międzyczasie obserwujemy załadunek egipskich towarów, na które czekają bazary całego Sudanu.
Podróż statkiem nie zwalnia naszych towarzyszy od wieczornej modlitwy.
Po nocy spędzonej na pokładzie budzi nas wschodzące słońce. Mamy szczęście, bo w tym samym czasie mijamy słynne egipskie świątynie Abu Simbel położone nad brzegiem jeziora Nasera. Gdyby nie to, że zostały rozebrane na kawałki i ponownie zmontowane wyżej, znajdowałyby się obecnie na dnie zbiornika, po zalaniu Nubii przez wody Nilu spiętrzone tamą asuańską.
Wtorek, wreszcie dopływamy. To jednak dopiero półmetek naszych zmagań. Schodzimy na ląd, auto dopłynie dopiero kolejnego dnia.
Wadi Halfa ? pustynne miasteczko, które żyje tygodniowym rytmem wybijanym przez przypływający i odpływający prom. Nie ma tu znanych nam hoteli, są lokandy. Domy z kilkuosobowymi pokojami, gdzie śpisz obok nieznajomych. Bez auta czujemy się bezdomni.
Oferta gastronomiczna też ogranicza się do paru lokali. Jemy m. in. u Shadii, która prowadzi restaurację z mężem.
Herbatę i kawę pija się na ulicy. Stolik, ławeczka i można prowadzić mały biznes.
Dla spragnionych w wielu miejscach wystawione są dzbany z wodą.
Na śniadanie mleczny napój z przyprawami i orzechami 🙂
Zabijamy czas włócząc się po okolicy. Jednym z kilku miejsc, gdzie można spokojnie przysiąść są otaczające Wadi Halfę wzgórza. Z nich obserwujemy życie miasteczka i jego mieszkańców.
I nad Nilem 🙂
Środa, barka z samochodami przypływa ok południa, jednak urzędnicy stwierdzają, że tego dnia nie ma co już odprawiać aut. Czekamy.
Czwartek, od 8 rano czekamy na urzędników w porcie. Okazuje się, że zostali zaproszeni na poweselne śniadanie. Zjawiają się dopiero koło południa. Pod wieczór w końcu jesteśmy wolni. Mocno skołowani, ale pełni ulgi zostawiamy za sobą Wadi Halfę i nocujemy na pustyni.
Kolejne 2 dni to jazda przez pustynię. Po drodze sudańska prowincja.
Mijamy obóz poszukiwaczy złota.
Trafiamy na nieznane nam rośliny.
Drogę dzielimy z Ulfem, Niemcem, który trasę podobną do naszej pokonuje udomowianą cieżarówką MAN. W Sudanie nie sprzedaje się alkoholu. Pozostaje popołudniowa herbatka 😉
Gość, podczas dzikiego kempowania 🙂
Po drodze odwiedzamy piramidy w Karimie.
Sudańskie kobiety, mimo obowiązującego w kraju szariatu, noszą się swobodniej niż arabki z krajów bliskiego wschodu. Przede wszystkim wybierają żywe kolory.
Z kolei mężczyźni chętnie noszą tradycyjne muzułmańskie nakrycia głowy.
W Sudanie wszystko wydaje się nietrwałe i tymczasowe. Skoro takie są domy żywych, zrobione z gliny i cegły błotnej, to tym bardziej miejsca pochówku.
Najważniejszy i najbardziej znany zabytek Sudanu to piramidy w Meroe, pozostałość po konkurującym swego czasu z Egiptem królestwie Kusz. Sudan nie należy do najczęściej odwiedzanych krajów świata, dlatego nawet takie miejsce można mieć tylko dla siebie.
W niedzielę docieramy do stolicy. Pierwsze kroki w Chartumie kierujemy do wartsztatu, gdzie wymieniamy olej po 10 tysiącach przejechanych kilomertów 🙂
Chartum nie jest ani ładny, ani przyjemny. Tkanka miasta jest niejednolita. Widać, że miasto ma kompleksy wobec bardziej zamożnych arabskich i muzułmańskich krajów, czego dowodem są nieudolne próby postawienia budynku na miarę Burj Al Arab z Dubaju.