To tylko awaria, czy znaki z niebios?

By 17 października 2011Turcja

Co robić jeżeli nagle zorientujemy się, że znajdujemy się w środku tureckich gór, gdzieś między Istambułem a Ankarą, a wskazówka temperatury silnika napiera na maksimum skali? Należy otworzyć maskę, co jest międzynarodowym sygnałem awaryjnym. I rzeczywiście, w naszym przypadku poskutkowało pomocą, a przynajmniej jej usiłowaniem… Płyn chłodniczy całkowicie zniknął. Pracownik stacji benzynowej wręcza nam konewkę z wodą ze kranu. Z komunikacją nie ma problemu, opiera się ona bowiem na słowie „problem”, zaprzeczonym bądź potwierdzonym. Przy okazji herbata, poczęstunki, współczucie 🙂

Naiwne próby reanimacji za każdym razem kończą się tym samym: pacjent zwraca płyn. Czyli jednak: „problem”, z czym zgadzają się wszyscy zgromadzeni i co skutkuje telefonami do mądrzejszych, a w rezultacie wizytacją kogoś, kto przedstawiany jako mechanik, okazuje się zaledwie laweciarzem. Wie jednak dokąd jechać: najbliższe miasto, Duzce, warsztat zajmujący się autami 4×4. Diagnoza brzmi jak wyrok: uszczelka pod głowicą. Na szczęście posiadamy zapasową. Właściciel warsztatu kupuje nam coś do jedzenia, szuka hotelu, z czego ostatecznie rezygnuje i zabiera nas do siebie. Wieczór spędzamy z nim i jego żoną w ich sterylnie czystym domku na wsi. Bez słowa we wspólnym języku dogadujemy się w podstawowych sprawach.

Następnego dnia, pełni wiary w skuteczność działań mechaników, ruszamy dalej. Jedziemy do Syrii. Odprawa po tureckiej stronie, „Turcja żegna”. Wkraczamy na ziemię niczyją, a wskazówka temperatury podnosi się! Płyn chłodniczy pod wielkim ciśnieniem opuszcza układ chłodzenia. Pas ziemi międzygranicznej nie jest najlepszym miejscem na awarię. Auta psują się jednak we wszystkich krajach, dlaczego więc nie między krajami?

W Syrii strzelają do demonstrantów, Syria nie jest obecnie miejscem gdzie chcielibyśmy naprawiać samochód. Wracamy. Na przejściu biurokratyczna gehenna: nie da się wrócić do Turcji autem nie wjeżdżając uprzednio do innego kraju. Załatwienie sprawy trwa, kosztuje, ale wreszcie wjeżdżamy z powrotem. Najbliżej mamy do Reyhanli, niewielkiego przygranicznego miasteczka, gdzie żyje się z uprawy bawełny albo handlu paliwem przywożonym z Syrii (cena 3 x niższa niż w Turcji). O dziwo, natychmiast po zawróceniu i w trakcie 20 km powrotu wszystko działa wyśmienicie, silnik się nie grzeje, płyn nie próbuje ucieczki. Pojawiają się przypuszczenia, co do nadprzyrodzonego charakteru tych zdażeń 🙂 Co, jeśli to wyraźny tym razem sygnał: nie jedźcie?

Co zrobić w przygranicznym tureckim miasteczku z zepsutym autem? Ponownie zatrzymujemy się na stacji benzynowej i otwieramy maskę 🙂 Dalej rzeczy dzieją się same… Warsztat Mehmeta Uçkana według starożytnej tabliczki specjalizuje się w tureckiej marce Tofaş, a jednak w ciągu całego dnia przewija się tam dziesiątki aut od starych do najnowszych.

Panowie wymieniają pompę wody. Tę też, szczęśliwie, mamy w zapasie. Wieczorem wracamy na wybrzeże, znów przez góry, serpentyny, 150 km. Z autem wszystko w porządku. Trzeba odpocząć, jakoś przeżyć zwątpienie, szok i stres. Pocieszenia szukamy (i znajdujemy) w pogodzie. Temperatura: 35 stopni. Pomarańcze dojrzewają.

Kolejny dzień, 4 rano: pobudka, 150 km serpentynami na granicę, żadnej litości dla silnika, wszystko w porządku, chłodzenie działa. Odprawa graniczna, tym razem z pozdrowieniami od tych, którzy już nas tu znają. „Turcja żegna”, ponownie pas ziemi niczyjej. Bardzo spokojna jazda, a temperatura w górę! Zbiorniczek wyrównawczy serwuje gorący prysznic.

Auta psują się we wszystkich krajach, między krajami, czy jednak psują się 2 razy dokładnie w tym samym miejscu?? Celnicy po raz drugi anulują nasz wyjazd z Turcji, patrzą  już jednak na nas podejrzliwie. Powrót znów trwa i kosztuje. W poczuciu niezrozumienia całej sytuacji, wyzuci z resztek zdrowego rozsądku, wracamy do Reyhanli. Także tym razem natychmiast po opuszczeniu przejścia granicznego wszystko wraca do normy. Żeby pogłębić nasze poczucie zagubienia między przypadkiem, a interwencją nieznanych sił, w drodze do miasteczka, jak spod ziemi wyrasta mechanik, który dzień wcześniej wymieniał nam pompę wody… Zrozumiemy, jeśli nam nie uwierzycie, do tej pory sami nie wierzymy w tę historię 😉

Właściciel warsztatu wydaje wyrok: ponownie uszczelka pod głowicą. To znaczy, że jego poprzednicy z Duzce się nie wykazali… :/ Nie mamy więcej uszczelek głowicy. Zamawiamy w Ankarze. Będzie jutro. Pan Mehmet nalega, że zrobi nam to za darmo, a na noc jedziemy do niego. Zostajemy zasypani niebywałą ilością poczęstunków, napojów wszelakich, prezentów i skalą daleko posuniętej gościnności. U państwa Uçkan spędzamy dwie noce.

Śniadania, obiady, kolacje, cygara, nargile, turecka telewizja, wizyty kuzynów, sąsiadek, nocne przejażdżki po mieście, wizyta na polu bawełny, zabawa shotgunem (w Turcji łatwo o pozwolenie).

Nie wiemy jak rozumieć te zdarzenia. Walczymy z decyzją o powrocie do Polski, walczymy na tyle skutecznie, że postanawiamy zaatakować inne przejście z Syrią, tamto w Reyhanli zostawiając za sobą jako miejsce przeklęte 🙂

Przejeżdżamy przez Syrię w ciągu jednego dnia, na wieczór lądując w Jordanii.

PS. Dzięki za telefoniczne konsultacje dla Marcina Czernika z Land Loversów 🙂

PS.2 Zdjęcia są złej jakości, bo pochodzą z telefonu – aparat był schowany, gotowy pełnić rolę kontrabandy na granicy syryjskiej, gdzie wwóz tego rodzaju dóbr jest surowo zabroniony 😉