Mombasa jest miastem, którego historię można czytać z architektury. Kolonialne budynki sąsiadują z betonowo-szklanymi wieżowcami buzującego kapitalizmu rozwijającego się miasta. Szyldy międzynarodowych marek sąsiadują z tradycyjnymi warsztatami i sklepikami.
Blokowiska mogą być szare i zaniedbane…
… ale ferię kolorów przynoszą reklamy, którymi często pokryte są całe budynki.
Sztuka użytkowa. Lokalni artyści na usługach usług:
Włosy to w tym kraju religia. Można nie mieć na chleb, ale na fryzjera się ma. Salonów fryzjerskich jest po kilka w każdej, nawet najmniejszej wiosce. Mało kto próbuje sam poradzić sobie z gęstwiną afro.
Biedę widać w mnogości używanej odzieży sprzedawanej na ulicy. To główne źródło zaopatrzenia w ubrania.
Bieda rodzi też kreatywność. Dzieciaki potrafią konstruować pomysłowe zabawki! Ten pojazd zrobiony z butelki i zakrętek napędzanym był żaglem z reklamówki.
Głównym środkiem transportu w okolicznych wsiach jest rower.
Nikt tu jednak nie żebrze. Większość próbuje sił w drobnych usługach i rzemiośle.
Mombasa ma bardzo gorący i wilgotny klimat. Przebywanie w mieście męczy, więc uciekamy do Tiwi, na plaże na południe od miasta.
Wieczorna bryza i krojenie ananasa. Wieśniacy codziennie dostarczają na kemping świeże owoce, warzywa, ryby i inne morskie stworzenia.
Plażowaniem nad Oceanem Indyjskim rządzą przypływy i odpływy. Poziom wody w Tiwi podnosił się lub opadał o ok. 3 metry.