Pas Caprivi to nasza brama wjazdowa do Namibii. Z Zimbabwe wjeżdżamy do Botswany (będziemy musieli wrócić tam kiedy indziej 😉 ), by po 50 km wjechać do Namibii. Ten wąski korytarz dawał niemieckim kolonizatorom dostęp do rzeki Zambezi.
Zwierzaki można obserwować nawet jadąc główną drogą. W trakcie jazdy zauważamy kameleona, zatrzymujemy się, żeby lepiej mu się przyjrzeć 🙂
Kemping nad rzeką Okavango jest tak sielankowy, że czulibyśmy się niemal jak emeryci na działce, gdyby nie krokodyle i hipopotamy. Po zmierzchu trzeba uważnie nasłuchiwać i mieć w pogotowiu mocną latarkę do odstraszania intruzów – warto skorzystać z toalety przed pójściem spać 😉 Najbardziej ryzykowny jest pierwszy krok rano – ktoś musi sprawdzić, czy krokodyl nie wyleguje się pod autem 😉
Kąpiel w rzece umożliwia specjalny basen-klatka, która odgradza krokodyle szczęki i cielska hipopotamów od pływających.
Po emocjonującej kąpieli można ukoić nerwy w świątyni dumania w domku na drzewie 😉
'Busz’ prysznic.
Dla odmiany: mini gad znaleziony w trawie 🙂
Odwiedzamy też region o opisowej nawie 'Bushmanland’. Ten oto największy metaliczny meteoryt Hoba (ponad 50 ton), który spadł na Ziemię tysiące lat temu, pewien farmer znalazł na swoim polu 1920 roku 🙂
Dobrze, że teraz są ostrzeżenia… 🙂
Od razu zabieramy się za testowanie lokalnych specjałów. Tu: jogurt z kukurydzianą owsianką i guawą oraz ziołowy soft drink.
Miejscowi też mają swoje przyjemności – można mieszkać w lepiance, ale satelita musi być 😉 W pasie Caprivi ciągle mijamy wioski, mimo że Namibia jest najrzadziej zaludnionym krajem na świecie. Na obszarze wielkości 2,5 Polski mieszka niewiele ponad 2 miliony ludzi. To zrozumiałe biorąc pod uwagę, że reszta kraju to pustynia 😉