Zaczynamy od Kanionu Antylopy. Nie jest tak słynny jak jego wielki sąsiad, jego atutem nie jest jednak skala, a niezwykłe formacje skalne wyżłobione przez tzw. powodzie błyskawiczne.
Kanion jest głęboki na 30 metrów, a jego szerokość nie przekracza kilku. Najlepsza pora zwiedzania go to południe, gdyż tylko wtedy pomiędzy skały wpadają promienie światła.
Kanion ten znajduje się na terenie rezerwatu plemienia Nawaho i to oni mają monopol na organizowanie tu wycieczek.
Niestety turystyka tu przybiera zupełnie szalone i wynaturzone formy. Po kanionie można poruszać się wyłącznie z przewodnikiem. Jego zadaniem jest możliwie jak najszybciej przeprowadzić przez wąski kanion swoją grupę, by zrobić miejsce dla następnej. By nie było to tak ewidentne, przewodnik wciela się w fotograficznego mentora ucząc wszystkich jak i gdzie robić zdjęcia by były … takie, jakie widzieliśmy w Internecie. Robi to bardzo aktywnie, osobiście wszystkim wprowadza „właściwe” ustawienia aparatu i pokazuje jak „łapać” kolejne kadry. My, z naszym manualnym trybem robienia fotek, stawiamy czynny opór 😉
Kilka godzin później dotarliśmy do Wielkiego Kanionu Kolorado. Cóż o nim napisać… jest naprawdę wieeelki! Ma 446 km długości i miejscami głębokość 1600 m. W najszerszym miejscu ma 29 km.
Park Narodowy chroniący ten obszar to przykład doskonale zorganizowanego mechanizmu obsługującego tłumy turystów. Jest tu wiele szlaków pieszych, ale w każdej chwili można wsiąść do jednego z krążących busów, które podwożą do najpopularniejszych punktów widokowych.
Mimo wszystko, łatwo znaleźć miejsce gdzie jest się samym i można w spokoju kontemplować potęgę natury.
Najbardziej niesamowite widoki pojawiają się wraz z zachodem słońca.
A po zachodzie wszystko szarzeje, turyści znikają i wygląda trochę jak popękana powierzchnia… innej, niezamieszkałej planety.