W stronę Himalajów
Ruszając w himalaje, do Ladakhu gdzie planujemy dotrzeć przemierzając lokalnym autobusem najwyższe drogi świata, przedzieramy się przez coraz to wyższe partie gór. Pierwszy przystanek to Shimla, jedna ze stacji górskich – miasteczek tworzonych na wzgórzach przez Anglików próbujących zapewnić sobie azyl o klimacie bardziej zbliżonym do europejskiego, wolnym od tropikalnych chorób i trudów życia. Miasto było nawet letnią stolicą Indii Brytyjskich. Obecnie to popularny wśród miejscowych kurort rozciągający się na wzgórzach do wysokości 2300m n.p.m. Hindusi przyjeżdżają tu tłumnie w zimie, by doświadczyć prawdziwej egzotyki – śniegu. Tak samo zresztą jeśli chodzi o Ladakh, który w ostatnich latach przeżywa turystyczny (głównie lokalny) boom.
Okolica obfituje w niezwykłe widoki, dzielnice miasta i okoliczne wsie położone są malowniczo na zboczach gór. Poruszanie się po nich to zawsze stroma wspinaczka. Góry w tym rejonie indyjskiego stanu Himachal Pradesh są jeszcze zielone. Tu wciąż docierają monsunowe deszcze, od których Ladakh oddzielają skutecznie najwyższe partie gór sprawiając, że region ten jest niemal pustynny.
Manali
Kolejna całonocna tułaczka autobusem doprowadza nas do Manali, małej osady będącej niegdyś mekką hipisów. Dla nas jest ostatnim przystankiem przed wyruszeniem w prawdziwe góry.
Przydrożny chwast, Konopia Indyjska. Rośnie tu wszędzie, całą okolicę wypełnia jej zapach. Trudno się dziwić, że liczne miasta stanu Himachal Pradesh jak Manali, nasz kolejny cel podróży, były przed laty mekką hipisów.
Samo Manali to mało inspirujące, brzydkie miasto leżące na wysokości około 2 tysięcy metrów, miejsce gdzie od lat podróżnicy zatrzymywali się, by zebrać siły przed prawdziwą drogą przez Himalaje. Aż do Manali mijamy liczne wioski, terenu mocno zaludnione – słowem cywilizacja. Tu jest granica. Dalej robi się znacznie bardziej surowo. Zanim ruszymy w dalszą drogę, tak jak pokolenia przybyszów przed nami odpoczywamy, eksplorujemy lokalne szlaki górskie i wioski.
Prócz pięknych starych domów we wsiach napotykamy dzisiejsze osady. Budowane na brzegach górskich, rwących rzek (płaski teren, blisko do wody będącej naturalną kanalizacją) łatwo poddają się powodziom, osuwiskom itd. Łazienek oczywiście nie ma, ale jest prąd, jest zasięg telefonów, jest telewizja satelitarna: czy dziwi nas ta wersja piramidy potrzeb?
Najwyższe drogi świata: Leh-Manali Highway
Tuż za Manali rozpoczyna się mozolna autobusowa wspinaczka w górę. Przed nami dwa dni w ciasnym lokalnym autobusie. Początkowo krajobrazy wciąż jeszcze alpejskie.
Droga, wciąż jeszcze asfaltowa, to niekończące się serpentyny.
Przy drodze napotykamy wielu ludzi. Czekają na transport. Nie mamy szans dowiedzieć się, co ich sprowadza w to miejsce, dokąd zmierzają.
Na tej wysokości opakowania chipsów zamkniętych szczelnie gdzieś tam na równinach, rozdymają się przez niskie ciśnienie powietrza, przypominając nam o rosnącej wysokości. Nasze ciała jeszcze jej nie odczuwają.
Rysy miejscowych ulegają zmianie. Niewielu tu Hindusów z nizin.
Przydrożne, koczownicze wioski istniejące wokół przystanków, na których zatrzymują się ciężarówki i autobusy. Droga ta zwana Leh?Manali Highway otwarta jest jedynie przez cztery letnie miesiące. Przez resztę roku wszystko tu jest pod śniegiem. Zastanawiamy się, co dzieje się wtedy z tymi ludźmi.
Ostatnia stacja benzynowa. Następna za 365 km serpentyn i ostrej wspinaczki.
Wyżej zieleń pojawia się tylko w dolinach górskich rzek, obrastając je wąskim pasem życia.
Nocleg w środku gór
Sarchu. Przystanek na nocleg. Wzdłuż Leh-Manali Highway kursowy autobus zawsze robi przystanek w namiotowym miasteczku.
Wschód słońca w środku gór.
Nienajgorsze miejsce na nocleg.
Głęboko w górach krajobraz jest już o wiele bardziej pustynny.
Ciężarówki
Drogą tą ciągną głównie wolne, stare ciężarówki wiozące produkty do Leh, stolicy Ladakhu. Wiele z nich nie kończy swojej podróży szczęśliwie. Ich wraki widzimy w licznych przepaściach. Droga ma taką szerokość by swobodnie jechać mogła jedna ciężarówka – w jedną stronę. Mijanie się to za każdym razem spore wyzwanie. Po woli, ostrożnie, często jednym kołem nad przepaścią. To znacząco spowalnia całą podróż, zmusza pomocników kierowców do wychodzenia z kabiny, pilotowania kierowcy.
Droga, przynajmniej w 2006 roku to liczne odcinki bez asfaltu, gdzie jedzie się wyboiście i wolno.
Po kolejnej przełęczy poprzedzonej morderczą wspinaczką przez serpentyny następuje kolejny płaskowyż, by za kilkadziesiąt kilometrów zakończyć się kolejnym podjazdem i następną przełęczą. Ten schemat zdaje się nie mieć końca. Gdy tylko wydaje się, że wyjechaliśmy na górę, za chwilę kolejny odcinek wspinaczki po zboczu otwiera nam oczy – to jeszcze nie koniec. To ponoć druga najwyżej położona, przejezdna droga świata. Jej najwyższy punkt to przełęcz Taglang La – 5 328 m n.p.m.
Kolejny przystanek, gdzieś w środku gór. Indyjscy kierowcy ciężarówek i ich pojazdy to temat na osobną opowieść. Są to historie trudnego życia, pełnego chorób i uzależnień, z płacą w formie prowizji – cały czas w drodze. Jednocześnie to ludzie dumni ze swoich maszyn. Zawsze chętni, by pozować z nimi do zdjęć. A nie są to zwykłe ciężarówki – każda to historia – ozdobiona indywidualnie, jak najbardziej oryginalnie (choć mieszcząc się w pewnym kanonie). Te jadące 30km – 50 km na godzinę 50 letnie maszyny są domem na kołach tych ludzi.
Sprawdź jak wyglądał nasz pobyt w Leh, stolicy Ladakhu i jej okolicach