Madurai i Trichy (właściwie Tiruchchirappalli) to dwa sporych rozmiarów miasta w stanie Tamil Nadu. Oba słyną z wielkich tamilskich świątyń.
Czasem bazar z rolniczymi produktami zmienia się w jedno wielkie gnijące, błotne bajoro.
Na bazarze odnajdujemy wiele rodzajów bananów. Czerwone, jak wszystkie malutkie banany są najlepsze. Istnieją także ogromne, ponad półmetrowe banany, które jednak nie nadają się do spożycia bez długotrwałego gotowania.
Włócząc się po mieście bardzo łatwo przypadkowo trafić w miejsce niespodziewane, jak to gdzie powstawały przeróżne drobne przedmioty sprzedawane potem w przyświątynnych straganach. W miejscach takich, którymi rzadko kiedy ktoś się interesuje, spotykamy się ze szczególną ilością serdeczności i zainteresowania.
Każdą przestrzeń można wykorzystać do pracy.
Słoń czyni błogosławieństwo przemieszczając się od jednego sklepu i punktu usługowego do drugiego. Wszelkie błogosławieństwa i codzienne rytuały religijne są częścią dnia pracy. Często widzi się np. okadzanie dymem kadzidła szuflady z pieniędzmi.
Świątynia Wisznu w Trichy to ponoć największy kompleks świątynny w całych Indiach. Przypomina warowne miasto, jako że otoczona jest kolejnymi kręgami murów.
Wejście do świątyni otacza całe miasteczko, żyjące z obsługi świątyni i pielgrzymów. Niezliczone hotele, jadłodajnie, stragany…
Jeden z wewnętrznych dziedzińców świątyni.
Wnętrza tamilskich świątyń są monumentalne i klimatyczne jak żadne inne w Indiach.
Słoń świątynny. Dotyka trąbą głów wiernych.
Wyznawcy Wisznu malują na czole znak tego bóstwa: biały kształt przypominający literę Y lub kamerton reprezentujący stopę Wisznu, z czerwoną podłużną „łzą” wewnątrz – reprezentuje ona żonę bóstwa – Lakszmi.
Tu kończą się tory, a to w Indiach już o czymś świadczy 🙂 Kanyakumari, czyli przylądek Komoryn to najbardziej wysunięty na południe punkt subkontynentu – oczywiście miejsce licznych pielgrzymek i lokalna atrakcja turystyczna. Lubimy miejsca, które lubią hinduscy turyści, są jak Indie w pigułce albo pod lupą.
Tutaj łączą się wody Zatoki Bengalskiej, Morza Arabskiego i Oceanu Indyjskiego. Koniec przylądka, a w zasadzie małą wysepkę wieńczy 40 metrowa statua… o dziwo nie boga, co byłoby naturalne, a starożytnego tamilskiego poety – Thiruvalluvara. Wewnątrz znajduje się ciekawa świątynia dumania – ciemna przestrzeń z wielkim symbolem świętej sylaby OM.
Gandhi Memorial. Co roku, w rocznice urodzin Gandhiego promienie słońca przez otwór w suficie rzucają podobno światło na obelisk znajdujący się w tej budowli. W Kanyakumari rozsypano do morza część prochów ojca narodu.
Miasteczko prócz biznesu pielgrzymkowego utrzymuje się z rybołówstwa.
Backwaters to wielka sieć rozlewisk, kanałów, jezior i lagun ciągnących się na przestrzeni dziesiątek kilometrów. Na obszarze tym znajdują się liczne wioski i miasteczka, a szlaki wodne zastępują komunikację drogową. Funkcjonuje tu transport publiczny, tanie łodzie którymi się poruszamy.
Wizytę w Kerali kończymy w Trivandrum, stolicy tego stanu.
Czarna świątynia poświęcona Ganeshowi.
Port w tym miejscu znany był już starożytnym Grekom i Rzymianom, jednak obecnie istniejące Kochi założyli Portugalczycy w 1500 roku. Była to pierwsza europejska osada w Indiach. Miasto ma bardzo kosmopolityczny charakter, mieszają się tu wpływy chińskie, malajskie, tamilskie, portugalskie, hebrajskie. Mimo, że obecnie, ze względu na bliskość dużego, nowoczesnego Ernakulam, które przejęło portowe i administracyjne znaczenie miasta, jego rola sprowadza się do bycia atrakcją turystyczną, stare, tradycyjne chińskie sieci są wciąż w użyciu.
Miastu daleko do typowego Indyjskiego klimatu.
Kościół Św. Franciszka z 1503 roku. Najstarszy europejski kościół w Indiach.
W Kochi oglądamy przedstawienie Kathakali, tradycyjnego teatru typowego dla stanu Kerala, poprzedzonego długotrwałym makijażem.
Ta postać to Księżniczka.
W finale księżniczka… mieczem pokonuje Demona.
…i baśnie nieco bardziej współczesne…
Jeśli zbliża się jakieś hinduistyczne święto, miasta zapełniają się prawdziwymi tłumami.
W Mysore, mieście które słynie z okazałego pałacu miejscowego radży, wyraźnie czujemy, że jesteśmy już w południowych Indiach.
Przede wszystkim kino: tu nie króluje już Bollywood. Miejscowi wolą kinematografię tamilską. Inne gwiazdy, ich stylizacje, inne tematy, no i inne budżety.
Inaczej wyglądają też świątynie. Wielkie otoczone murami dziedzińce z wysokimi na wiele pięter, zdobionymi bramami: gopuramami.
No i typowo południowa potrawa: Masala Dosa. Dosa to cieniusieńki, kruchy naleśnik. Może przybierać naprawdę ogromne rozmiary, najczęściej wtedy, gdy jest pusty. Mniejsze dosy wypełnione są ziemniaczaną masalą.
Thali – zestaw obiadowy.
W stanie Karnataka partia komunistyczna ma się nie najgorzej i wciąż używa starej dobrej symboliki.
Na północy czy na południu, nie możemy się oprzeć przed zagłębieniem się w zakamarki bazaru.
Małe miasteczko Gokarna to kolejne z głównych centrów pielgrzymkowych, tym razem na południu kraju, w stanie Karnataka. Nowy stan, nowy język i alfabet (zwany Kannada), nowy styl ubioru mężczyzn, klimat coraz bardziej tropikalny.
Święte miasto nie może obyć się bez zbiornika wodnego w centrum.
Bardzo skromne zakończenie święta Ganesh Chaturthi. Kończy się ono uroczystym złożeniem figur słoniogłowego Ganesha w morskich wodach. W Bombaju to gigantyczne religijne szaleństwo. Jak każde z dużych świąt.
Ta figura Ganesha też wyląduje w morzu. Chyba, że ktoś postanowił zachować ją na następny rok.
Bransoletki.
Miejską plażę smagają ogromne, oceaniczne fale.
Sadhu – święty mąż, asceta.
Typowe wnętrze świątyni hinduistycznej ma niewiele wspólnego z mistyczną aurą jaką bylibyśmy sobie w stanie wyobrażać myśląc na ten temat stereotypowo. Świątyniom bliżej do miejsc, w których załatwia się swoje codzienne sprawy, bo religijność w Indiach ma charakter niemalże fizjologicznie codzienny, naturalny i zwykły.
Kolejna świątynia, tym razem na cześć Ganesha. Po lewej pojemnik do roztrzaskiwania kokosów w darze dla bóstwa.
Ktoś postanowił chyba zostać tu na dłużej 🙂
Czas w drogę. Panowie w mundurach kierują, Sikh sprzedaje bilety. Obsługa, nawet w małych busach bywa liczna. W małych miejscowościach autobusy odjeżdżają gdy się zapełnią.
W Bombaju odkrywamy kolejną z wielu twarzy Indii. Jeden z symboli tego miasta, którego nazwę w przypływie narodowego, dekolonizacyjnego uniesienia zmieniono na Mumbaj, to ogromny dworzec kolejowy Victoria Terminus z końca XIX wieku. Jego okolice oddają w pełni charakter centrum miasta: monumentalna kolonialna zabudowa, charakterystyczne czarno-żółte taksówki, brak hałaśliwych riksz i motocykli oraz tłumów ludzi na ulicach oraz – żadnych krów.
Ulice centrum miasta zdecydowanie różnią się od przeciętnych ulic Indyjskich miast.
Hotel Taj – jeszcze przed słynnym atakiem terrorystycznym w 2008 r.
Bombaj posiada ogromną, szeroką plażę. Jednak w Indiach plaże wykorzystywane są w nieco odmienny niż w Europie sposób. O kąpaniu się, opalaniu itd. z powodu niemożliwej pruderyjności Indyjskiej kultury oraz wpływów Islamu nie może być mowy.
Plaża nie jest najczystszym miejscem na ziemi.
W takim jak ten, zatłoczonym podmiejskim pociągu doszło tu do zamachów bombowych w 2006 roku. Odwiedzamy Bombaj zaledwie miesiąc później, rany wciąż są niezagojone, a kontrole na dworcach dają władzom złudne poczucie, że kontrolują sytuację. Czy jednak da się skontrolować ponad miliard ludzi?
Charakterystyczne taksówki to Premier Padmini, auta stworzone w latach 70-tych na licencji Fiata.
Wolna. W nocy ich kabiny oświetla charakterystyczne niebieskie światło.
Trochę dalej w miasto i sytuacja wraca do indyjskiej normy.
Limuzyna ślubna.
Z samego rana zanim wszyscy się obudzą, ruszamy do wytwórni filmowej, by zagrać epizod w tasiemcowym serialu India Calling.
Cały dzień na planie. Nasza rola to wcielić się w europejskich gości na bankiecie urodzinowym głównego bohatera, czyli w praktyce przechodzić z prawa na lewo i z powrotem.
Plan filmowy to głównie czekanie na swoją kolej 🙂
Mr. Oświetleniowiec.
Sai Baba – guru szczególnie popularny w tej części kraju.
Indie południowe to trzy główne religie.
Ambasador – ikona indyjskiej myśli motoryzacyjnej.