Planując zwiedzanie danego miejsca, przeglądamy przewodniki, książki, wyszukujemy na blogach punkty, które warto zobaczyć. Zazwyczaj na początku listy lądują zabytki, najbardziej charakterystyczne obiekty. Potem wędrując już własnymi ścieżkami, zaglądając w małe uliczki, na zaplecza, staramy się poobserwować prawdziwe życie miasta i jego mieszkańców. Z Tokio jest trochę inaczej. Dlaczego? Bo klasycznie rozumianych zabytków prawie tu nie ma. Przewodniki lojalnie informują, że większość historycznych budynków została zrównana z ziemią podczas Wielkiego Trzęsienia Ziemi w 1923 roku, a resztę dotknęły zniszczenia II Wojny Światowej.
Pałac Cesarza Akihito oraz przylegające do niego liczne zabudowanie i tereny zielone są dostępne dla zwiedzających jedynie przez 2 dni w roku. Akurat, nie podczas naszego pobytu 😉
Otaczający go rejon Marunouchi przypomina centra amerykańskich miast.
Tokyo Station to jeden z nielicznych wiekowych budynków. 100 lat minęło mu w 2014 roku. Obecnie teren przed nim przekształcany jest w park miejski.
Co więc zwiedza się w Tokio? Szybko doszliśmy do wnisku, że tego miasta raczej się… nie zwiedza. Trzeba po prostu dużo chodzić, mieć oczy szeroko otwarte i poznawać klimat poszczególnych dzielnic. Dlatego jednym z naszych pierwszych celów było słynne skrzyżowanie Shibuya, uznawane za najbardziej ruchliwe na świecie. Otacza je mnóstwo budynków obwieszonych ekranami prezentującymi reklamy, co upodabnia to miejsce do nowojorskiego Times Square.
Jeśli w Tokio umawiasz się ze znajomymi, jako miejsce spotkania prawdopodobnie ustalicie pomnik Hachiko. Ten niewielki posąg upamiętnia historię psa, który w tym miejscu wiernie czekał na swojego właściciela jeszcze przez 10 lat po jego śmierci. To także miejsce masowego robienia selfie.
Shibuja to centrum zakupów, gastronomii i rozrywki w japońskim stylu. Przede wszystkim w salonach pachinko. My pograliśmy chwilę na urządzeniu, na którym trzeba było wybijać na bębnach rytm do j-popowych hitów zgodnie z pędzącymi na ekranie wskazówkami 🙂
Przeskok do eleganckiej, handlowej dzielnicy Ginza. Tu jest okazja zobaczyć oryginalne, nowoczesne budynki.
Budynek, na którego zobaczeniu w Ginzie najbardziej nam jednak zależało to Shizuoka Press and Broadcasting Center. Ta zaprojektowana przez Kenzo Tange w 1966 roku wieża to klasyk powojennego nurtu metabolizmu łączącego koncept organicznego biologicznego wzrostu i megastruktur opierających się np. hierarchii fraktali.
Inny przedstawciel tego nurtu, Kisho Kurokawa, zapoczątkował koncept budynków kapsułkowych. Jego słynny Nakagin Capsule Tower, budynek mieszkalno-biurowy (wbrew obiegowej opinii – nie hotel), zaprojektowany w 1972 roku, obecnie jest raczej w podupadłym stanie. Jednak może już wkrótce zostanie uznany za zabytek i poddany konserwacji? Trzymamy kciuki!
Poza szklanymi i betonowymi dzielnicami Tokio ma też swoje enklawy zieleni. Park Hama-rikyu Onshi-teien jest otoczony wieżowcami Shiodome.
W pawilonie herbacianym Nakajima no Ochaya matchy można się napić tak jak 1704 roku, kiedy go zbudowano. No może poza tym, że teraz turyści masowo robią zdjęcia swoich czarek 😉
Niemal każde źdźbło trawy czy gałązka wydają się tu starannie przemyślane i wypielęgnowane.
Większość tarasów widokowych, na których byliśmy w różnych częściach świata była płatna i to raczej sporo. A tu miłe zaskoczenie – w budynku Tokyo Metropolitan Government Offices dostępne jest dla wszystkich bezpłatnie 45 piętro, które pozwala obejrzeć miasto z wysokości 202 metrów.
W bliskim sąsiedztwie znajduje się Mode Gakuen Cocoon Tower. Co ciekawe nie jest to typowy biurowiec – mieszczą się w nim szkoły projektowania mody, technologii oraz medyczna.
Harajuku to kolejny kawałek miasta kipiący od designerskich butików…
… ogromnych…
… i zupełnie kameralnych i ukrytych w bocznych uliczkach 🙂
W dzielnicy znajdują się jednak też największa tokijska świątynia shintoistyczna Meiji-jingu i park Yoyogi.
Kolejny klasyk architektury metabolizmu projektu Kenzo Tange – siedziba telewizji Fuji – znajduje się na sztucznej wyspie Odaiba.
Odaiba to jednak przede wszystkim skupisko centrów handlowych. Przyciągającą klientów wizytówką jednego z nich jest 18 metrowy robot Gundam.
Wśród atrakcji nabrzeża znalazła się nawet Statua Wolności…
… z dyskretnymi japońskimi akcentami.
Całkiem inny klimat panuje w dzielnicy Akihabara. Początki tego królestwa handlu elektroniką sięgają lat tuż po II Wojnie Światowej, kiedy w okolicy dworca kwitł handel nielegalnymi częściami radiowymi. Dziś można tu kupić nie tylko wszelkie nowe i używane urządzenia elektroniczne, ale też gry, mangi i ekscentryczne gadżety dla otaku. Ale o tym szykujemy dla Was osobny wpis 😉
Na ulicach Tokio często pojawiają się tabliczki z oznaczonym położeniem danego punku nad poziomem morza. W kraju położonym w strefie sejsmicznej, w zasięgu tsunami, taka informacja może uratować życie.
Charakterystyczne pionowe szyldy na tokijskich ulicach.
Tokio to jednak nie tylko wieżowce. Czasem kilka kroków od stacji metra pozwala przenieść się w atmosferę, jak z małego miasteczka.
Wąskie uliczki nie pozwalają na parkowanie wzdłuż nich. Auta stoją przytulone do domków lub na maleńkich parkingach poukrywanych wewnątrz osiedli.
Takich dystrybutorów paliwa, jeszcze nie widzieliśmy:
Niemal na każdej ulicy znajdują się automaty z napojami. Czasami nawet bardzo dużo automatów 😉
Za to w całym Tokio trudno znaleźć kosze na śmieci. Wszyscy zabierają odpadki ze sobą, ewentualnie czasem wyrzucają w sklepach spożywczych. To jeden z nielicznych, na który trafiliśmy. I dosyć dziwaczny, jak widać.
Na koniec Maneki-neko – figurka kota, który swoim gestem zaprasza do miejsca przed którym jest wystawiony, np. sklepu czy restauracji. My zapraszamy na kolejne wpisy o Tokio i dalszych japońskich miastach, które odwiedzimy już wkrótce 🙂