Zamek Himeji to jeden z najstarszych zachowanych budynków w Japonii. I uznawany za jeden z najpiękniejszych. Od 1333 r. przetrwał trzęsienia ziemi, zmiany władców i ich zapędy do przebudowy oraz liczne walki. Jego skomplikowana architektura tworząca labirynt wąskich korytarzy została przemyślana tak, żeby wrogowie, nim dostaną się do głównego budynku musieli wokół niego kluczyć, co dawało czas na ich zauważenie i obronę.
Samo miasto jest niezbyt duże i właśnie swoim głównym zabytkiem przyciąga obowiązkowe wycieczki szkolne.
Himeji odwiedziliśmy w drodze z Osaki do Hiroszimy. Miasta, o którego tragicznych losach słyszał chyba każdy. My chcieliśmy nie tylko dowiedzieć się więcej o przebiegu historycznych wydarzeń, ale też zobaczyć, jak jego mieszkańcy żyją dziś.
Głównym pomnikiem tamtych dni jest zrujnowany budynek centrum wystawienniczego. W jego pobliżu znajdowało się hipocentrum wybuchu bomby atomowej. Był on jednym z nielicznych, które nie uległy całkowitemu zniszczeniu. Dziś otoczony jest Parkiem Pokoju i nadrzeczną promenadą.
Tak wyglądał przed 6 sierpnia 1945 r.
A tak wkrótce po…
Wolontariusze i liczne tablice informacyjne wyjaśniają odwiedzającym przebieg wydarzeń, działanie bomby, skutki dla miasta oraz jego ludności, a także ocenę tych wydarzeń przez Japończyków po wojnie i z dzisiejszej perspektywy.
Najwięcej dowiemy się odwiedzając Muzeum Pokoju. Tak, właśnie pokoju, nie bomby atomowej, czy wojny, gdyż cała narracja tu prowadzona skupia się na dawaniu świadectwa, które ma przestrzegać przed powtórzeniem tego tragicznego scenariusza.
Można w nim zobaczyć m. in. makietę miasta zrównanego z ziemią miasta po wybuchu.
Wiele eksponatów, jak porwane w strzępy dziecięce ubrania wywołuje tak przygniatające wrażenie, że nie myśli się o fotografowaniu. Dlatego tylko jeden przykład obrazujący niszczycielską siłę, jaka tego ranka dotknęła tysiące ludzi: stopione i podziurawione metalowe pudełko na lunch ze zwęgloną zawartością.
Żurawie – origami – symbol pokoju.
Poza punktami związanymi z historią, samo miasto żyje dziś swoim życiem. Powstają nowoczesne budynki, mieszkańcy jak wszyscy Japończycy spędzają czas w salonach pachinko i knajpkach z jedzeniem. My, włócząc się po zwiedzaniu uliczkami w centrum, trafiliśmy m. in. na taki sklep z? uniformami 🙂 Dla uczniów, urzędników, pracowników obsługi?? gotowe zestawy, które wyręczają Cię w komponowania całości stroju 🙂
A na koniec dnia muzyka ściągnęła nas do tradycyjnego teatru kabuki. Ciekawostka ? zachęcano, żeby w trakcie przedstawienia nie fotografować, ani nie filmować, tylko skupić się na oglądaniu, zapowiadając, że na koniec wszyscy chętni zaproszeni będą na scenę, by zrobić sobie zdjęcia z aktorami i rekwizytami:)
W Osace po raz pierwszy mieliśmy okazję spać w ryokanie. To tradycyjne małe hoteliki, których pokoje mają typowo japoński charakter i są do siebie bardzo podobne. Rządzą się one specyficznymi zasadami dotyczącymi? obuwia. Swoje buty zdejmujesz już po przekroczeniu progu, jeszcze nim zameldujesz się w recepcji. Przy wejściu do Twojego pokoju czekają na Ciebie kapcie służące do chodzenia po nim. Ale to nie wszystko ? nie chcąc być odebranym jako barbarzyńca wchodząc do WC należy je zmienić na te dedykowane wyłącznie temu pomieszczeniu. A idąc pod prysznic na kolejne ? gumowe lub plastikowe.
Najważniejszym elementem wyposażenia jest wykonana ze słomy ryżowej mata tatami, która przykrywa całą podłogę. Ma ona zawsze ustalone wymiary i jest jednocześnie jednostką miary powierzchni wnętrz ? na przykład pokój może mieć 3 i pół tatami.
Najskromniejsze pokoje nie mają żadnych mebli poza rozkładanymi na noc futonami, czyli materacami. Za szafę służą umieszczone na ścianie wieszaki.
Osaka przywitała nas deszczem.
Zawsze można się schronić w salonie pachinko 😉
Albo w jednej z setek kafejek czy restauracji. Ta stylizowana była na leśny biwak.
Lub sklepów. Tu z szalonym samochodowym tuningiem.
Tu sprzedawali ubranka dla psów.
A tu dla…
Naszym celem była jednak dzielnica Dotombori i jej pasaże rozciągające się nad kanałem.
Knajpki rywalizują ze sobą na największe i najbardziej przyciągające wzrok szyldy oraz neony.
Trasę z Tokio do Kioto pokonujemy Shinkansenem – superszybkim pociągiem rozwijającym prędość do 300 km/h. Podróż trwa około 2 godzin. Pociągi stoją na stacjach minutę, może dwie, co wymaga od pasażerów niezwykłej organizacji – nie ma czasu na szukanie swojego wagonu, wszyscy czekają we właściwych miejscach formując obowiązkowe dwie kolejki do każdego wejscia zanim pociąg pojawi się na stacji.
Japończycy są bardzo dumni ze swoich pociągów, nie tylko przybysze z zewnątrz robią im zdjęcia, praktycznie zawsze ktoś je fotografuje 🙂
W Japonii podróż nie może się odbyć bez zestawu bento. Można je kupić na dworcach, ale i w samym pociągu. Podobno miejscowi często przywożą je swoim bliskim jako prezenty z odległych mejsc, zawierają bowiem zawsze jakieś lokalne przysmaki. Specjalnie dla nas stał się cud i udało nam się znaleźć bento wegetariańskie 🙂
Kioto jest tym dla Japonii, czym Kraków dla Polski. To dawna stolica i centrum tradycyjnej kultury japońskiej. Szintoistyczne i buddyjskie świątynie są tu na każdym kroku. Mimo, że Szintoizm jest tradycyjną religią tego kraju, dowiadujemy się, że Japończycy rzadko deklarują się jako szintoiści, nie myślą o sobie jako o wiernych konkretnej religii. Jednocześnie większość z nich, będąc w świątyniach, czy po prostu w różnych momentach życia uczestniczy w rytuałach szintoistycznych. Religia to bardziej tradycja niż sformalizowana przynależność.
Słynny Złoty Pawilon (Kinkaku-ji) to z kolei świątynia buddyjska, ale kto wie, czy nie bardziej świątynia współczesnej turystyki 😉
Przy okazji dowiadujemy się, jak bardzo nasze europejskie rozumienie zabytku różni się od japońskiego. Dla nas oczywiste wydaje się, że „zabytkowy” znaczy „stary”. W Japonii większość świątyń i zamków to współczesne rekonstrukcje budowli, które spłonęły albo zostały zniszczone przez trzęsienia ziemi. Zupełnie nie przeszkadza traktować ich identycznie, jakby stały tam w niezmienionej postaci od setek lat. Obecny Złoty Pawilon pochodzi z 1955 roku. Wcześniej było tu kilka poprzednich jego wcieleń – pierwsze z 1397 roku.
Japońska tradycja jest pełna wróżb i zaklęć. W każdej świątyni szintoistycznej znajdziemy miejsce na wypełnione życzeniami tabliczki Ema.
Z kolei Omikuji to wróżby, które za drobną opłatą losuje się wyciągając z pudełka kartkę papieru. Jeśli wróżna jest pomyślna, kartkę zabieramy ze sobą, jeśli nie – przywiązujemy na supeł w specjalnym miejscu, by się nie spełniła. Każda świątynia w Japonii ma taki „wieszak” pełen złych wróżb.
Omikuji w wersji ulicznego automatu.
Jizo – jedno z najpopularniejszych bóstw w tradycji Japońskiej. Uosabiające je, ubrane w dziecięce ubranka figurki, kamienne płyty lub po prostu kamienie, można spotkać wszędzie. Jest patronem dzieci, które zmarły przed narodzeniem, ale także min. podróżników.
Typowym elementem świątyń są ogrody skalne. Słynny ogród zen w świątyni Ry?an-ji powstał ponoć w XV wieku.
Buddyjski kompleks świątyń Kiyomizu-dera:
Kolejny element każdej świątyni obecny w mniejszej lub większej formie – miejsce do symbolicznego oczyszczenia. Nabieramy wody, obmywamy ręce i usta.
Szkoła mnichów w jednej ze świątyń.
Kioto to wielkie, nowoczesne miasto, ale jest też kilka jego części , które zachowały tradycyjny charakter.
Wielu Japończyków odwiedzając Kioto wypożycza tradycyjne stroje i tak ubrani zwiedzają miasto.
Nishiki market – w Japonii jedzenie musi nie tylko smakować, przede wszystkim musi odpowiednio estetycznie wyglądać.
Odwiedzamy także słynny bambusowy las zkolalizowany w Arashiyamie. A dokładniej krótką, wypełnioną turystami ścieżkę przez las.
Japonia to kraj unifikacji. Większość miast jest do siebie podobna. Nawet jeśli mają tak specjalny status jak Kioto, łatwo odnajdziemy w nich cechy charakterystyczne dla innych, bardziej anonimowych, ale o podobnej wielkości. Przykładowo niemal każde miasto ma jakąś wieżę, mniejszą lub większą. I najczęściej, tak jak ta, postawione są na dachach budynków.
Niemal zawsze centralnym punktem miasta jest dworzec kolejowy. W Kioto stanowi on atrakcję samą w sobie. Jest to budowla nieprawdopodobnych wręcz rozmiarów.
Reprezentacyjne ulice wypełnione centrami handlowymi i drogimi sklepami często bywają zadaszone, co wydaje się naturalnym pomysłem w kraju, w którym często pada, a z drugiej strony mieszkańcy nie przepadają za promieniami słońca. Często zamienia się to w całe kwartały całkowicie zadaszonych pasaży. Pod ziemią natomiast fukcjonuje kolejne piętro miasta. Inaczej niż u nas – tu podziemia ciągną się często wzdłuż całej długości ulicy oraz mają liczne rozgałęzienia i rozległe „place”. Wszystko to stanowi kolejne miejsce dla wszechobecnego handlu.
Japońskie miasta są ciche. Ruch samochodowy zanika tuż po zejściu z głównej ulicy. Boczne uliczki mają najczęściej bardzo intymny charakter.
O ile większe ulice wypełnione są sklepami, to te najmniejsze są pełne knajpek.
Dlaczego wszystkie druty elektryczne w Japonii są na powierzchni ziemi? Gdy próbujemy czytać na ten temat dowiadujemy się, że wcale nie ma to związku z aktywnością sejsmiczną – kable pod ziemią są o wiele bardziej bezpieczne w wypadku trzęsienia ziemi. Właściwie nikt nie wie dlaczego wciąż tak jest. Po prostu tak kiedyś się budowało i tak już zostało.
Na ulicach tak Kioto, jak i innych japońskich miast można dostrzec o wiele mniej ekscentrycznych rzeczy niż jesteśmy skłonni o tym myśleć posługując się stereotypami na temat tego kraju. Raz na jakiś czas zdarzają się jednak ludzie z fantazją.
Zautomatyzowane parkingi piętrowe, czy wręcz wąskie i wysokie parkingowe „wieżowce” to charakterystyczny element miast. Co ciekawe, aby móc posiadać samochód w Japonii trzeba udowodnić, że ma się własne lub wynajęte miejsce parkingowe.
Odwiedzamy także wyjątkową świątynię Fushimi Inari składającą się z tysięcy czerwonych „bram” Tori.
Strażnikami strzegącymi jej bram są lisy, które stały się motywem przewodnim całej świątyni. Także tabliczki z życzeniami mają ich formę.
Ustawione jedna za drugą bramy tworzą tunele wiodące na szczyt porośniętej gęstym lasem góry.
Odwiedzamy także leżące nieopodal miasto Nara, które również było kiedyś stolicą Japonii. Dziś słynie ze świątyń, wspaniałego parku i przede wszsytkim z poruszających się swobodnie po ulichach saren.
Góra Fudżi to właściwie wulkan, nadal aktywny, w dodatku leżący na styku trzech płyt tektonicznych. Jest najwyższym szczytem Japonii – mierzy 3776 m n.p.m., a średnica krateru wynosi 500 m.
Po raz pierwszy zobaczyliśmy ją przebijającą się przez chmury jeszcze przez okno samolotu.
Fudżi znajduje się w odległości ok. 100 km od Tokio, więc była pierwszym punktem naszej dalszej podróży. Popularne są trekkingi na jej szczyt, można się na nią wspiąć w o kilka godzin. Jednak szlak słynie z dużego zatłoczenia, dlatego my zdecydowaliśmy, że lepiej będzie znaleźć punkt, z którego można zobaczyć górę z pewnej odległości, ale za to w całej okazałości.
Jako, że Fuji wybija się mocno ponad horyzont, jest widoczna z różnych miejsc, w tym z okien pociągów shinkansen. Choć na licznych ilustracjach jest przedstawiana w dostojny, piękny, niemal mistyczny sposób, to z wielu stron otacza ją po prostu industrialny krajobraz miasteczek i wsie.
W przewodnikach można naleźć jednak wskazówki, które pozwalają obejrzeć ją także w przepięknych lokalizacjach, jak z drzeworytów Hokusai’a. Taką miejscowością jest Hakone, położone nad jeziorem Ashi. Tak to wygląda na jego tle, wraz z czerwoną bramą Torii.
Oczywiście turystyka dodaje swoje akcenty, np. w postaci kursujących po jeziorze „statków pirackich”. Jednak generalnie jest to miejscówka, w której każdy znajdzie kawałek nabrzeża dla siebie i można spokojnie kontemplować widoki.
Jest też możliwość wjechania kolejką linową na okoliczne wzgórza, gdzie można obejrzeć Fudżi z różnych perspektyw, jednak teren ten podczas naszej wizyty był zamknięty ze względu na aktywność sejsmiczną. Przejeżdżając autobusem mieliśmy tyko okazję zobaczyć dymiący las i powalone drzewa.
W poprzednim poście oprowadziliśmy Was po ulicach Tokio i pokazaliśmy kilka wartych uwagi budynków. Dziś chcemy opowiedzieć o dwóch głównych siłach napędowych tego miasta. Pierwsza to oczywiście jego mieszkańcy. Przede wszystkim jest ich dużo… ponad 13 milionów. To widać na każdym kroku, bo miasto sprawia wrażenie mocno zatłoczonego. Tak ogromna ilość osób, z których każda ma swoje codzienne cele, szybko, spokojnie i uprzejmie przemieszcza się z miejsca na miejsce, dzięki idealnie zorganizowanemu transportowi. I te dwa wątki zobaczycie na dzisiejszych fotkach.
Choć Tokijczycy w większości preferują stonowane barwy i klasyczne, skromne stroje, niektórzy z nich potrafią przechodzić niesamowite metemorfozy. Nastolatki określane jako otaku, żyją w świecie gier, anime i mangi. Cosplayerki dopracowują swoje stylizacje w najdrobniejszych szczegółach.
Są także liczne knajpy tematyczne adresowane do tych grup, gdzie obsługa jest wystylizowana nawet bardziej niż goście.
Nie brakuje także „zwykłych” hipsterów w nieodłącznych wełnianych czapkach.
Przy okazji – trafiliśmy na wystawę rysunków dziecięcych pod hasłem „kim będę, gdy dorosnę”. Wśród zawodów, które i u nas narysowałyby dzieciaki typu: kierowca, lekarz itp. znalazł się też rysunek dziewczynki, która najwyraźniej chciałaby zostać rysowniczką mangi 🙂
Salarymeni po pracy w swoich garniturach maszerują na rytualne piwo w kolegami lub lądują w salonach pachinko. Zauważcie, że mimo tłumu połowa chodnika jest pusta. Japończycy cenią porządek, respektują kolejki i skoro połowa kładki jest przeznaczona dla pieszych zmierzających w przeciwnym kierunku, to się do tego stosują. Nawet, gdy z naprzeciwka akurat nikt się nie zbliża.
Towarzystwo jest w nich jednak bardzo mieszane i bez problemu można tu również natrafić na gospodynie domowe w średnim wieku
Ciekawostką jest to, że salony pachinko to jedne z nielicznych miejsc, gdzie można palić (zdarza się, że tylko na niektórych pietrach – tak, są często wielopiętrowe :). Dla tych którzy przed powrotem do domu chcą się jako tako doprowadzić do porządku, dostępne są specjalne „kabiny odświeżające”. Na ulicach i w przestrzeniach publicznych fajki są jest zakazane, jednak wyznaczone są specjalnie palarnie.
Gdy jednak przychodzi czas na uroczystości rodzinne czy religijne Japończycy w dumą wracają do tradycji i wkładają swoje przepiękne odświętne stroje, co mieliśmy okazję zaobserwować np. w świątyni Meiji-jingu.
Powszechnie uwielbiane jest wszystko co jest kawai, czyli urocze, słodkie, stąd nawet komunikaty w środkach transportu, u nas suche i wrażone tonem ostrzegawczo-groźnym typu: „Nie wychylać się” „Zabrania się…” tu opatrzone są obrazkami kolorowych zwierzątek i postaci.
Najważniejszy jest jednak aspekt praktyczny. Tu pociągi czy wagony metra nie tylko przyjeżdżają punktualnie do co minuty, ale także co do metra. Dosłownie. Dokładnie wiesz, gdzie zatrzyma się Twój wagon, gdzie będą się znajdować drzwi, gdzie powinna się ustawić kolejka wsiadających. W ten sposób wszyscy oszczędzają swój czas oraz unikają niepotrzebnych nieporozumień czy przepychanek.
Z naszej perspektywy: wszystkie stacje kolejowe, metra, przejścia podziemne są doskonale oznakowane w języku angielskim, wszędzie są punkty informacyjne i pełen zaangażowania personel. Nawigacja jest więc całkowicie bezproblemowa. I to na pewno będzie jedno z naszych najlepszych wspomnień z Japonii 🙂
Planując zwiedzanie danego miejsca, przeglądamy przewodniki, książki, wyszukujemy na blogach punkty, które warto zobaczyć. Zazwyczaj na początku listy lądują zabytki, najbardziej charakterystyczne obiekty. Potem wędrując już własnymi ścieżkami, zaglądając w małe uliczki, na zaplecza, staramy się poobserwować prawdziwe życie miasta i jego mieszkańców. Z Tokio jest trochę inaczej. Dlaczego? Bo klasycznie rozumianych zabytków prawie tu nie ma. Przewodniki lojalnie informują, że większość historycznych budynków została zrównana z ziemią podczas Wielkiego Trzęsienia Ziemi w 1923 roku, a resztę dotknęły zniszczenia II Wojny Światowej.
Pałac Cesarza Akihito oraz przylegające do niego liczne zabudowanie i tereny zielone są dostępne dla zwiedzających jedynie przez 2 dni w roku. Akurat, nie podczas naszego pobytu 😉
Otaczający go rejon Marunouchi przypomina centra amerykańskich miast.
Tokyo Station to jeden z nielicznych wiekowych budynków. 100 lat minęło mu w 2014 roku. Obecnie teren przed nim przekształcany jest w park miejski.
Co więc zwiedza się w Tokio? Szybko doszliśmy do wnisku, że tego miasta raczej się… nie zwiedza. Trzeba po prostu dużo chodzić, mieć oczy szeroko otwarte i poznawać klimat poszczególnych dzielnic. Dlatego jednym z naszych pierwszych celów było słynne skrzyżowanie Shibuya, uznawane za najbardziej ruchliwe na świecie. Otacza je mnóstwo budynków obwieszonych ekranami prezentującymi reklamy, co upodabnia to miejsce do nowojorskiego Times Square.
Jeśli w Tokio umawiasz się ze znajomymi, jako miejsce spotkania prawdopodobnie ustalicie pomnik Hachiko. Ten niewielki posąg upamiętnia historię psa, który w tym miejscu wiernie czekał na swojego właściciela jeszcze przez 10 lat po jego śmierci. To także miejsce masowego robienia selfie.
Shibuja to centrum zakupów, gastronomii i rozrywki w japońskim stylu. Przede wszystkim w salonach pachinko. My pograliśmy chwilę na urządzeniu, na którym trzeba było wybijać na bębnach rytm do j-popowych hitów zgodnie z pędzącymi na ekranie wskazówkami 🙂
Przeskok do eleganckiej, handlowej dzielnicy Ginza. Tu jest okazja zobaczyć oryginalne, nowoczesne budynki.
Budynek, na którego zobaczeniu w Ginzie najbardziej nam jednak zależało to Shizuoka Press and Broadcasting Center. Ta zaprojektowana przez Kenzo Tange w 1966 roku wieża to klasyk powojennego nurtu metabolizmu łączącego koncept organicznego biologicznego wzrostu i megastruktur opierających się np. hierarchii fraktali.
Inny przedstawciel tego nurtu, Kisho Kurokawa, zapoczątkował koncept budynków kapsułkowych. Jego słynny Nakagin Capsule Tower, budynek mieszkalno-biurowy (wbrew obiegowej opinii – nie hotel), zaprojektowany w 1972 roku, obecnie jest raczej w podupadłym stanie. Jednak może już wkrótce zostanie uznany za zabytek i poddany konserwacji? Trzymamy kciuki!
Poza szklanymi i betonowymi dzielnicami Tokio ma też swoje enklawy zieleni. Park Hama-rikyu Onshi-teien jest otoczony wieżowcami Shiodome.
W pawilonie herbacianym Nakajima no Ochaya matchy można się napić tak jak 1704 roku, kiedy go zbudowano. No może poza tym, że teraz turyści masowo robią zdjęcia swoich czarek 😉
Niemal każde źdźbło trawy czy gałązka wydają się tu starannie przemyślane i wypielęgnowane.
Większość tarasów widokowych, na których byliśmy w różnych częściach świata była płatna i to raczej sporo. A tu miłe zaskoczenie – w budynku Tokyo Metropolitan Government Offices dostępne jest dla wszystkich bezpłatnie 45 piętro, które pozwala obejrzeć miasto z wysokości 202 metrów.
W bliskim sąsiedztwie znajduje się Mode Gakuen Cocoon Tower. Co ciekawe nie jest to typowy biurowiec – mieszczą się w nim szkoły projektowania mody, technologii oraz medyczna.
Harajuku to kolejny kawałek miasta kipiący od designerskich butików…
… ogromnych…
… i zupełnie kameralnych i ukrytych w bocznych uliczkach 🙂
W dzielnicy znajdują się jednak też największa tokijska świątynia shintoistyczna Meiji-jingu i park Yoyogi.
Kolejny klasyk architektury metabolizmu projektu Kenzo Tange – siedziba telewizji Fuji – znajduje się na sztucznej wyspie Odaiba.
Odaiba to jednak przede wszystkim skupisko centrów handlowych. Przyciągającą klientów wizytówką jednego z nich jest 18 metrowy robot Gundam.
Wśród atrakcji nabrzeża znalazła się nawet Statua Wolności…
… z dyskretnymi japońskimi akcentami.
Całkiem inny klimat panuje w dzielnicy Akihabara. Początki tego królestwa handlu elektroniką sięgają lat tuż po II Wojnie Światowej, kiedy w okolicy dworca kwitł handel nielegalnymi częściami radiowymi. Dziś można tu kupić nie tylko wszelkie nowe i używane urządzenia elektroniczne, ale też gry, mangi i ekscentryczne gadżety dla otaku. Ale o tym szykujemy dla Was osobny wpis 😉
Na ulicach Tokio często pojawiają się tabliczki z oznaczonym położeniem danego punku nad poziomem morza. W kraju położonym w strefie sejsmicznej, w zasięgu tsunami, taka informacja może uratować życie.
Charakterystyczne pionowe szyldy na tokijskich ulicach.
Tokio to jednak nie tylko wieżowce. Czasem kilka kroków od stacji metra pozwala przenieść się w atmosferę, jak z małego miasteczka.
Wąskie uliczki nie pozwalają na parkowanie wzdłuż nich. Auta stoją przytulone do domków lub na maleńkich parkingach poukrywanych wewnątrz osiedli.
Takich dystrybutorów paliwa, jeszcze nie widzieliśmy:
Niemal na każdej ulicy znajdują się automaty z napojami. Czasami nawet bardzo dużo automatów 😉
Za to w całym Tokio trudno znaleźć kosze na śmieci. Wszyscy zabierają odpadki ze sobą, ewentualnie czasem wyrzucają w sklepach spożywczych. To jeden z nielicznych, na który trafiliśmy. I dosyć dziwaczny, jak widać.
Na koniec Maneki-neko – figurka kota, który swoim gestem zaprasza do miejsca przed którym jest wystawiony, np. sklepu czy restauracji. My zapraszamy na kolejne wpisy o Tokio i dalszych japońskich miastach, które odwiedzimy już wkrótce 🙂