Dolina śmierci

By 26 sierpnia 2021USA2019

Dolina Śmierci (Death Valley National Park) to kolejny park narodowy w USA, którego nazwa jest prosta, chwytliwa i rozbudza wyobraźnię – jakież to amerykańskie. I co również charakterystyczne dla USA, to nie tylko chwyt marketingowy mający podnieść atrakcyjność miejsca. W każdym z tego typu miejsc, których nazwy obiecują wiele, przekonujemy się, że obietnica znajduje pełne pokrycie w rzeczywistości. Jeśli chodzi o przyrodę i krajobraz USA, rzeczywistość niejednokrotnie znacznie przewyższa oczekiwania. Również Dolina Śmierci, mimo wcześniejszego sceptycyzmu z jakim ominęliśmy ją w trakcie poprzedniej wizyty w okolicy Las vegas, okazała się miejscem robiącym kolosalne wrażenie. Mimo, że pogoda w Death Valley należy do najbardziej skrajnych na świecie – jest to wciąż świetne miejsce na wizytę z małym dzieckiem

Death Valley – jak to wygląda w praktyce?

Dolina Śmierci leży niedaleko (2,5 godziny drogi) od Las Vegas i to właśnie miasto jest najczęściej bazą wypadową do najgorętszego miejsca w USA. Za „miejscowością”, a raczej punktem na mapie o nazwie Death Valley Junction zaczyna się prawdziwe pustkowie, w dodatku o ponurej nazwie Funeral Mountains Wilderness Area (Góry Pogrzebowe).

Dolina jest w rzeczywistości depresją ( do 86m pod poziomem morza) otoczoną całkiem wysokimi górami Panamint ( Telescope Peak 3368 m n.p.m.), ma ponad 200 km długości i 25 km szerokości. Ponieważ jest obszarem bezodpływowym, na jej środku znajduje się olbrzymie solnisko, wyschnięte słone jezioro, a właściwie ciągnące się po horyzont pole brył soli i pokrytego solą, pozornie suchego grząskiego błota. Dookoła solniska teren wznosi się, i znajdują się tam przeróżne ciekawe (pod względem kształtu, kolorów) formacje skalne, kaniony, punkty widokowe.

Death valley słynie z ekstremalnej pogody. Amerykanie lubią wierzyć, że u siebie w kraju mają przeróżne rzeczy, które są „naj”, wierzą więc, że Dolina Śmierci jest najgorętszym miejscem na Ziemi. Jest to oczywiście nieprawda, jednak faktycznie pogoda bywa tu mało sprzyjająca życiu. Początek maja, kiedy odwiedzamy dolinę, jest idealnym momentem w ciągu roku. Nie jest specjalnie gorąco, temperatura dochodzi do 27-28 stopni w południe. Bez problemu poruszamy się po szlakach z dwuletnią córką. Oczywiście w lecie bywa tu znacznie, znacznie bardziej gorąco. Nam wystarczyło 47 stopni na tamie Hoovera w lecie, cztery lata wcześniej.

Dolina obfituje w pobudzające wyobraźnię nazwy. Można by nazwać to miejsce „polem błota pokrytego solą” ale czyż nie lepiej brzmi  Badwater i Devil’s Golf Course – Diabelskie Pole Golfowe? Nazwa pochodzi z wydanego przez National Park Service w 1934 roku przewodnika, w którym napisano o tym miejscu, że „Tylko diabeł może grać w golfa na tej powierzchni”. Jak to w Ameryce – dostępność atrakcji jest najważniejsza – a więc na sam środek solniska możemy wjechać utwardzoną, szeroką solną drogą. Natomiast to, co w koło, co pozornie wygląda na wyschniętą solną skorupę, jest w wielu miejscach grząskim błotem.

Czy można polizać Dolinę Śmierci? Trzeba sprawdzić jak smakuje.

Po dolinie poruszamy się oczywiście samochodem, ale jak zawsze w amerykańskich parkach – także tu oprócz punktów widokowych (parkingów), mamy do dyspozycji liczne szlaki piesze. Od krótkich, po wielogodzinne.

Zabriskie Point to kolejna nazwa-ikona popkultury. Miejsce to inspirowało i zachwycało wielu. Filozof Michel Foucault powiedział, że podróż tu, to największe doświadczeniem w życiu (jest spektakularnie ale … serio?) Najbardziej znane miejsce w Dolinie Śmierci jest jednym z punktów widokowych z wygodnym parkingiem (idealnie by przespacerować się z małym dzieckiem) Mamy stąd ikoniczny widok na niesamowite formacje skalne i solnisko Badwater za nimi, a w tle trzytysięczniki. Punkt znajduje się na 251 m nad poziomem morza, a kolejny Dante’s View na 1699m – łatwo więc zrozumieć jak mocno zróżnicowany jest ten teren i jakie ekstremalne różnice w wysokości i co za tym idzie pogodzie oferuje Death Valley.

Las Vegas z małym dzieckiem?

A jeśli chodzi o samo Las Vegas to podczas poprzedniej wizyty wydało nam się bardzo ciekawe – z całą tą sztucznością, pretensjonalnością, złym gustem i przesadą ale jednocześnie z egalitarnym charakterem. Vegas jest dla każdego, dla bogatych ale i dla zwykłych ludzi, schlebia najniższym gustom i instynktom, zachęca do luzowania norm i zasad, co amerykanie chętnie robią. To takie kolonie dla dorosłych, panuje tu atmosfera tylnego siedzenia w autobusie na szkolnej wycieczce.

Tym razem patrzyliśmy nieco z innej perspektywy – mamy ze sobą dwuletnie dziecko. Nawet mieszkając w hotelu-kasynie pomijamy dolne piętra, gdzie wiecznie jest półmrok, zapach papierosów i chaos i gdzie nasza córka zapewne czułaby się wspaniale fascynując się mrugającymi światełkami setek kolorowych automatów do gier.  Szukamy innych atrakcji. Neony są jedną z nich. do Muzeum Neonów nie udaje nam się dostać już po raz drugi – jakoś chyba nie jest nam pisane. Wystarczy jednak wyjść wieczorem na miasto. Oprócz neonów, cały ten ruchliwy, kolorowy zgiełk to jak jeden wielki plac zabaw. Fontanna przed hotelem Bellagio też robi na Hani spore wrażenie. Odkrywamy również dzienne, spokojniejsze i bardziej rodzinne oblicze Vegas 🙂

Hania długo jeszcze będzie wspominać, jak to była w Las Vegas, co w ustach dwulatki brzmi całkiem zabawnie.