Przejazd przez Syrię był ekspresowy. Z uwagi na nieciekawą sytuację polityczną daliśmy sobie na to 1 dzień. Niestety nie mamy żadnych fot, bo aparat jako mienie zakazane, schowany był przemytniczo pod podłogą (razem z GPSem i komputerem). Niewiele też zobaczyliśmy, ale zakosztowaliśmy syryjskiej biurokracji. Dla zainteresowanych cytuję mistrzowsko spisaną przez chłopaków z WayAway Expedition instrukcję przekraczania granicy syryjskiej w 12 krokach:
„1. Idziesz pod okienko, w którym celnik daje Ci świstek do wypełnienia, na którym nie ma ANI JEDNEGO znaku poza arabskimi. 2. Wracasz do celnika od świstka, przy założeniu, że jest ok, każe Ci iść do banku.3. Jeżeli masz samochód z silnikiem diesla, wpłacasz do banku $236. Bankier oddaje ci ekwiwalent w funtach syryjskich podzielony na 2 kupki i 2 kwitki do wpłaty. Jedna na ubezpieczenie, druga na opłatę za diesla. 5. Bierzesz to wszystko i idziesz do okienka ubezpieczeniowego i wpłacasz pieniądze. 6. Drugą kupkę zostawiasz w okienku opłat za wjazd pojazdem mechanicznym ;P 7. Dostajesz potwierdzenia wpłat i zostajesz odesłany do pierwszego celnika od świstka po arabsku.8. Celnik od świstka mówi coś w stylu 'hola hola nie tak prędko’ i odsyła cię na zewnątrz do celników od kontroli pojazdów, żeby jeden z nich złożył swój podpis w Carnecie (taki paszport samochodu). 9. Znajdujesz celnika od kontroli pojazdów, dostajesz podpis, on ci zabiera ten arabski świstek i targa go mówiąc, że już jest niepotrzebny.10. Wracasz do celnika od świstka, dajesz mu podpisany Carnet, ale jego interesuje jeszcze świstek, który już nie istnieje. Przekonujesz go, że poprzedni celnik Ci go podarł na strzępy mówiąc, że się nie przyda. Celnik się uśmiecha, macha ręką, odrywa z Carnetu jeden ticket, podbija pieczątke na poprzednim podpisie i odsyła Cię do okienka obok.11. W okienku obok dajesz celnikowi Carnet, on wpisuje ID i jakieś dane do wewnętrznego rejestru i oddaje Ci Carnet.12. Teraz czeka Cię już tylko kontrola bagażu” 🙂
Po wjeździe do Jordanii spędziliśmy dzień w Jerash, ale oszczędzimy Wam zdjęć rzymskich ruin, które są atrakcją tego miasta 😉
Kolejnym punktem naszej trasy był Amman, dwumilionowa stolica Jordanii.
Jak recenzują w Lonely Planet, może być trochę rozczarowujący dla złaknionych orientu. Rzeczywiście, widać, że miasto aspiruje do miana nowoczesnej metropolii, co widać już po 2 wieżowcach i sporej ilości estetycznych kafejek w zachodnim stylu. My jednak stacjonowaliśmy jednak w starej części miasta, gdzie dominowały drobne sklepiki i warsztaty.
Jeśli zastanawiacie się, co też muzułmańskie panie noszą pod tymi swoimi obszernymi szatami, to zerknijcie na wystawę sklepu z bielizną 😉
Widok z naszego hotelowego okna:
Tuż za hotelem trafiliśmy na stare kino. Ekipa przed wejściem zaprasza do zwiedzania leciwego gmachu i chwali się obszerną kolekcja plakatów filmowych:
Dumą Ammanu jest najwyższy na świecie, 127 metrowy, maszt z flagą. Wyższy mają tylko Koreańczycy z północy, ale wspierany linami, więc się nie liczy 😉
Na każdym kroku widoczny jest kult (sprawą dyskusyjną pozostaje czy szczery, czy narzucony) króla Abdullaha II.
Meczet Abdullaha (I) mogą odwiedzać również niewierni 🙂 Niewierne muszą przed wejściem wypożyczyć przyzwoity strój.
Pamiątkowe pocztówki i magnesy na lodówki są dla mięczaków 😉 Lepiej zagrać w karty z samym Saddamem 🙂
Jordania, jako kraina hummusu (pasty z cieciorki), fullu (pasty z fasoli) i falafela (klopsików z grochu) została zakwalifikowana jako wege friendly 🙂