Autostrada, choc lepiej wyobrazac ja sobie jak prowincjonalna droge, laczy Islamabad z granica chinska i biegnie przez gory Karakorum i Pamir. Ciagnie sie dolinami gorskich rzek, nad ktorymi pietrza sie osmiotysieczniki… jeden osmiotysiecznik (Nanga Parbat) a reszta to siedmiotysieczniki. Niemal kazdego dnia spadajace skaly przerywaja droge sprawiajac ze nie da sie przewidziec czasu podrozy. Przyszlo nam czekac cala noc w autobusie az droga stala sie znow przejezdna.
W wiekszosci droga biegnie dolina indusu.
Miejscowa specjalnoscia sa suszone morele, miod i ziolowa herbata. Choc wszystko zbiera sie recznie, uprawia bez nawozow nikt na szczescie nie zarabia tu jeszcze na ekologicznych sloganach.
Powyzej dolin rzek jest bardzo sucho. Tu: pastwisko.
Nad dolina Hunzy goruje dawna siedziba lokalnego wladyki.
Bylo czym wladac. Doliny rzek tworza tu ogromne otwarte przestrzenie.
Podczas gdy koledzy wiekszosc dnia plotkuja lub sie nudza…
… panie pracuja.
Nawet w najodleglejszej gorskiej wiosce wszyscy witaja przybysza jakby wlasnie na niego czekali, czestuja tym co maja w ogrodzie lub sadzie, wskazuja droge zaskakujaco dobra angielszczyzna (w polnocnym Pakistanie poziom szkolnictwa jest wyzszy niz w innych czesciach kraju). Nikt nie patrzy podejrzliwie ani nie chowa sie przed niespodziewana wizyta obcego.
Lodowiec schodzi prawie na ulice.
Do niektorych wiosek dotrzec mozna tylko wiszacym mostem.
Jedyna rada: stawiac stopy tam gdzie deski lacza sie z kablem.
Dopoki idaca z tylu dzieciarnia nie rozkolysze mostu, idzie sie calkiem latwo.
Stary i nowy most.
Rakaposhi. 7788m n.p.m.