Ruszając w himalaje, do Ladakhu przedzieramy się przez coraz to wyższe partie gór. Pierwszy przystanek to Shimla, jedna ze stacji górskich – miasteczek tworzonych na wzgórzach przez Anglików próbujących zapewnić sobie azyl o klimacie bardziej zbliżonym do europejskiego. Miasto było nawet letnią stolicą Indii Brytyjskich. Obecnie to popularny wśród miejscowych kurort.
Kolejna całonocna tułaczka autobusem doprowadza nas do Manali, małej osady będącej niegdyś mekką hipisów. Dla nas jest ostatnim przystankiem przed wyruszeniem w prawdziwe góry.
Przydrożny chwast, Konopia Indyjska.
Prócz pięknych starych domów napotykamy dzisiejsze osady. Budowane na brzegach górskich, rwących rzek (płaski teren, blisko do wody będącej naturalną kanalizacją) łatwo poddają się powodziom, osuwiskom itd. Łazienek oczywiście nie ma, ale jest prąd, jest zasięg telefonów, jest telewizja satelitarna: czy dziwi nas ta wersja piramidy potrzeb?
Tuż za Manali rozpoczyna się mozolna autobusowa wspinaczka w górę. Początkowo zbocza są zielone, krajobrazy alpejskie.
Droga, wciąż jeszcze asfaltowa, to niekończące się serpentyny.
Na tej wysokości opakowania chipsów zamkniętych szczelnie gdzieś tam na równinach, rozdymają się przez niskie ciśnienie powietrza, przypominając nam o rosnącej wysokości.
Rysy miejscowych ulegają zmianie.
Przydrożne, koczownicze wioski istniejące wokół przystanków, na których zatrzymują się ciężarówki i autobusy. Droga ta zwana Leh–Manali Highway otwarta jest jedynie przez cztery letnie miesiące. Przez resztę roku wszystko tu jest pod śniegiem.
Ostatnia stacja benzynowa. Następna za 365 km serpentyn i ostrej wspinaczki.
Wyżej zieleń pojawia się tylko w dolinach górskich rzek, obrastając je wąskim pasem życia.
Nocny przystanek.
Głęboko w górach krajobraz jest już o wiele bardziej pustynny.
Drogą tą ciągną głównie wolne, stare ciężarówki wiozące produkty do Leh, stolicy Ladakhu. Wiele z nich nie kończy swojej podróży szczęśliwie. Ich wraki widzimy w licznych przepaściach.
Po kolejnej przełęczy poprzedzonej morderczą wspinaczką przez serpentyny następuje kolejny płaskowyż, by za kilkadziesiąt kilometrów zakończyć się kolejnym podjazdem i następną przełęczą. To ponoć druga najwyżej położona, przejezdna droga świata. Jej najwyższy punkt to przełęcz Taglang La – 5 328 m n.p.m.
Kolejny przystanek, gdzieś w środku gór.